Atlantyda marzeń - 2000

atlantyda marzeń Dla autora "Atlantydy marzeń" świat poezji wydaje się być nie tyle ucieczką, co lądem koniecznym, by móc nieść codzienne zabieganie jak i godziny puste, które ważą najciężej. Lądem, gdzie można kierować i upiększać, nazywać lirycznie i wzruszać się. Gdzie zatraca się granica wstydu przed obnażeniem swoich uczuć i marzeń, a prosty zachwyt i odkrywanie po raz kolejny znaczeń pozornie banalnych nie ośmieszają i nie narażają na lekceważący gest czy wzruszenie ramion. Każdy może mieć taki ląd, choć nie każdy czuje potrzebę tej coraz bardziej dewaluowanej posiadłości.
Romuald Bielenda nie waha się nazwać słowami jak najprostszymi tego, co każdy chyba nosi w sobie, choć wielu obawia się szczerości, bo doświadczenie uczy, że na szczerości nie wychodzimy najlepiej. Autor tomiku najczęściej przeżywa świat z witalnością i bezpośredniością dziecka, nie dbającego o opinie dorosłych. Pisze o wiośnie i jesieni, o pocałunkach i puszystym śniegu, ufa baśniom Andersena i porannej rosie. Nie ma w nim lęku przed piórem krytyka, który może pokryć kartkę papieru zarzutami, że poeta nie przystaje do ogólnie przyjętego i aktualnie obowiązującego wzorca. Jest wierny sobie i ufny, że to on ma rację. I że wiersz powinien mieć stu czytelników, a nie jedynie samotnego i konsumującego z powinności krytyka. Dla niego poezja jest radością, a twórczość nazywaniem tego, co w sobie nosi, a nie, co chciano, by nosił, Opowiada, co widzi i jak widzi, co czuje i jak czuje, i nie interesuje go, że ktoś chciałby, by widziano inaczej. Dlatego świadomie ucieka od udziwnień, od spiętrzonych metafor, za którymi kryje się świat martwy i papierowy. Wybrał drogę niełatwą, drogę na przekór modom i szybko zmieniającym się wzorcom. Drogę, na której czytelnik nie potknie się o wulgaryzm czy o obscena. bo dla Bielenda poezja jest również świętem, w które nie wchodzi się w zabłoconych butach i ze słownictwem niesionym z ulicy. Skoro poezja ma być lądem ocalającym, to nie może przypominać, a tym bardziej kopiować ziemi sprofanowanej. To jest właśnie klucz to tej poezji, i jeśli innym spróbujemy otworzyć strofy "Atlantydy marzeń", pozostaniemy w najlepszym razie w przedpokoju.
Ale przecież nie są to tylko wiersze afirmujące i opisujące. Poeta raz po raz stawia pytanie najprostsze. Pyta o sens wędrówki, o miejsce we współczesnym galimatiasie, o winę i karę, o naszą odpowiedzialność, o dobro i zło. I nie pyta retorycznie, bowiem pytanie postawione prosto domaga się odpowiedzi. Wydaje się również, że odpowiedź powinna być równie prosta jak pytanie. Szkopuł w tym, że życie wszechogarniającego rynku toczy się wbrew pytaniom i nie zważa na odpowiedzi. Dlatego właśnie potrzebny jest azyl zwany poezją i to jest przesłaniem wierszy Romualda Bielendy.

Andrzej Lenartowski