Ogród zapachów - 2011

ogród zapachów W tym roku minie 44 lata, kiedy to
Romek Bielenda – syn ziemi lubelskiej – trafił do „ogrodu świętokrzyskiego Pana Boga”, gdzie „pada dobry śnieg” a „cisza tuli świętokrzyskie klechdy w źródełku świętego Franciszka”. Takoż „upał nie dokucza, gdy pielgrzymuje wiatr ze świętokrzyskich pól”. Wpadł w objęcia ziemi, która rodzi wszelkiej maści poetów i wrażliwych dziwaków – w ciepłym znaczeniu tego słowa. Kiedy siwizna zakwita na skroni i więcej myśli statecznych niż włosów na głowie, często pojawia się potrzeba podsumowań a co za tym idzie wyznań – niekoniecznie najcichszych, które wzbogacają naszą tożsamość, utkaną z pamięci o bliźnich i magicznych miejscach, po których stąpamy nie zawsze z nabożną czcią. Poezja podobnie jak ziemia jest kobietą. Cóż powiedzieć może o charyzmatycznej kobiecie dojrzały mężczyzna, który postanowił do końca dni swoich godnie się z nią starzeć? Jakich słów odważnych użyć może, by uniknąć semantycznych nieporozumień i banalnych porównań? Czy – zaplątany w „powój wiolinowych kluczy doliny
Wilkowa”, uwikłany w miasto, które podobnie jak Rzym „plotkuje na siedmiu wzgórzach”, gdzie lutnik Eugeniusz Szoła, „Na rogu ulic Paderewskiego i Sienkiewicza, w małej pracowni, pod pieczą świętych” nie tylko leczy „okaleczone instrumenty”, ale także „opowiada o chorych duszach, którym codziennie do północy zbija gorączkę malinową herbatą” – zdoła uniknąć pułapek zawiłej frazeologii. Czy sprosta wyzwaniu, by w zdaniu było tyle samo treści ile poza zdaniem? Nie mnie oceniać i szukać odpowiedzi na pytania, które rodzą się zwykle przy twórczych inicjacjach. To sprawa pokory, która równo powinna się rozkładać na ramionach autora i czytelników. Pokory wynikającej z szeroko pojętej optyki, wrażliwości i pojmowania świata. Ważne jest, by w kolebce poetów – gdzie nawet szkoły nazywa się (że posłużę się pierwszym z brzegu przykładem) imieniem Poetów Doliny Wilkowskiej – dawać świadectwo tradycji, kulturze, urodzie i ludziom, którzy nie oglądając się na świętych sami garnki lepią a „obudzony przez koguta dym z komina przyrządza rodzinne śniadanie”.
W „Ogrodzie zapachów” Romka Bielendy zasiadła przy wspólnym stole, cała plejada twórców i zwykłych ludzi, bez sztucznych i pretensjonalnych podziałów na mniej lub bardziej ważnych. Gdzie Kaśka Zaborowska poklepać może protekcjonalnie wielkiego Stefana, Maria Cedro-Biskupowa pomierzwić siwą brodę Ryśka Miernika, Grzegorczykowie posłuchać pieśni Bogusia Pasternaka o Świślinie, a Jan Bernasiewicz poskarżyć na braki pamięci do Janka Lechickiego – piszącego eskulapa.
Romek Bielenda zaprosił na regionalną ucztę, do wielkiego rodzinnego stołu: Barbarę Wachowicz, Jarosława Iwaszkiewicza, Heńka Jachimowskiego, Staszka Nyczaja, Władzię Szproch, Stasia Pająka, Zdzicha Antolskiego i wielu innych, którzy byli, są, bądź będą solą świętokrzyskiej ziemi. Mnie też posadził, w kąciku, w zacnym gronie, na ponidziańskim zydlu, gdzie czekam z niecierpliwością, kiedy wyjmie zaczarowane organki, przy których mnożą się pomysły i toasty. Jeno Pawła Pierścińskiego – poetę obiektywu – zagonił do roboty. Wysłał go na pola, drogi i ścieżki, by uwiecznił na kliszy piękno świętokrzyskiej ziemi z przeznaczeniem na ilustracje do jego ostatniej książki.

Adam Ochwanowski